Po śniadaniu łapiemy autoriksze do muzełmańskiej dzielnicy gdzie znajdują się pracownie jedwabiu. Już z ulicy słychać spory huk maszyn, a w środku to już całkiem nic innego nie słychać poza stukotem. Praktycznie co dom to pracownia, można śmiało zaglądać, nie mieli nic przeciwko robieniu zdjęć i pozwalali przyglądać się jak wygląda proces tkania. W jednym z warsztatów można było zobaczyć nawet bardzo starą ręcznie napędzaną maszynę. Na ulicy obok znajdują się małe zakłady gdzie na metalowych płytkach, ręcznie wybijają wzory dla maszyn szwalniczych.
Następny punkt naszego rozkładu dnia to najsłynniejszy płonący ghat – Manikarnika. Nie wolno robić zdjęć, mnóstwo drewna i olbrzymie wagi do obliczania kosztu kremacji. Płoną cztery stosy, przy których zgromadzonych jest trochę ludzi. Nie wiem dlaczego, ale wyobrażałem sobie trochę inaczej to miejsce, kiedy się czyta że dziennie potrafią przeprowadzić sto kremacji oczekuje się czegoś większego, a Ghat nie jest jakiś olbrzymi, nie odczuwa się też jakiegoś rodzaju ceremonii pogrzebowej wśród obecnych. Z ghatu spacerkiem w stronę miejsca gdzie wczoraj oglądaliśmy wieczorną ceremonię. Ponownie odwiedzamy tą samą knajpkę by zjeść obiad, tym razem punjab paneer, curd i roti. Jedzenie pyszne, naszą uwagę przykuwa także mysz biegająca pod naszym stołem :)
Po posiłku znowu autorikszą w stronę Uniwersytetu. Zajmuje olbrzymi obszar, co chwila następny budynek i wydział. Docieramy do świątyni New Vishwanath Temple zwiedzamy szybko gdyż nie jest jakaś bardzo okazała, a jeszcze chcemy odwiedzić Monkey temple. Tam rzeczywiście zgodnie z nazwą sporo małp, nie można robić zdjęć ani wnosić nic poza paszportem. Sama świątynia bez szału. Jedziemy stamtąd do najbliższego ghatu Tulsi i wynajmujemy łódź za 100r by zobaczyć nocą ghaty z rzeki. Przy Manikarnice wysiadamy i wracamy spacerkiem. Tu mamy okazję się przekonać jak niebezpieczne mogą być bezpańskie psy, gdy wyczują jedzenie w torbie, na szczęście jeden z miejscowych uzbrojony w kij pomaga nam je odgonić.