Sam nie wiem czy to przez nasze zamiłowanie do spania, czy przez to że w pokojach zazwyczaj nie ma okien i ciężko zwlec się z łóżka. Trus cały czas ma dolegliwości żołądkowe, leki nic nie pomogły więc postanawiamy odwiedzić szpital. Lekarka robi badanie i testy krwi, przepisuje antybiotyki, koszt niecałe Rs700 więc do przeżycia. Później znowu do parku, tym razem bierzemy rikszę by zawiozła nas do Python Point a stamtąd piechotką ruszamy dalej. Zapuszczamy się trochę poza szlak, lecz po pewnym czasie usłyszeliśmy dziwny hałas dookoła jakby ujadanie psów. Trochę narobiło nam to strachu więc zawróciliśmy na szlak. Po kilkunastu metrach zauważyliśmy że gdzieś dookoła nas przemknęło kilka szakali (jak się później okazało od przewodnika gdy pokazaliśmy mu zdjęcie), a w pobliskich zaroślach ujrzeliśmy grupę ok pięciu z czego jeden był całkiem spory. Zapewne bały się bardziej nas niż my ich, ale adrenalina skoczyła i postanowiliśmy zawrócić uzbrojeni w kije na wszelki wypadek, po drodze oglądając się za siebie widzieliśmy tylko że dwa z nich wyszły za nami i obserwowały jak odchodzimy. Podejrzewamy że może trafiliśmy gdy dopadły jakąś zwierzynę i wyczuły że ktoś wszedł na ich teren zbyt blisko, ale to tylko nasze domysły. Wracamy powoli do wyjścia gdyż zaczyna się powoli ściemniać. Po drodze trafiamy jeszcze na sowy i dzięcioła oraz jelenia :)