Po wczorajszym dniu pełnym przeżyć, dziś na spokojnie po raz ostatni idziemy nad rzekę. Trus chce odwiedzić jedno miejsce gdzie sprzedają szale z paszminy, więc udajemy się do sklepu Baba Black Sheep. Mnóstwo materiałów, piękne kolory, nawet na takim laiku jak ja robią wrażenie swoim wykonaniem. Na wstępie właściciel daje nam zrypkę że nie potrafimy rozpoznać materiałów czym nas trochę wkurza, nie wszyscy muszą być znawcami jak on. Na szczęście potem zajmuje się nami jego córka, on zaś obsługuje amerykanki kupujące sari. Najpierw lekcja jak rozpoznawać paszmine i jedwab. Nie mają jakiś niskich cen, ale i tak nie wychodzą jakieś duże sumy. Kupujemy dwa szale z paszminy i dwa z jedwabiu. W drodze nad rzekę znowu mijamy pochód, tym razem na czele ze słoniem :) Nad rzeką trafiamy na sporo wesel. Fajnie zobaczyć jak wyglądają ich świąteczne stroje i zwyczaje. Znowu odwiedzamy naszą sprawdzona knajpkę. Potem powrót do hostelu po plecaki i na dworzec, a stamtąd pociągiem do Khajuraho. Było spore zamieszani gdyż znowu zmienili numer peronu, ale udaje nam się wsiąść :) I kolejna noc w pociągu.