Na dworcu wsiadamy w busa do Mandvi, dotarcie zajmuje jedną godzinę i dwadzieścia minut. Już od momentu wyjścia z busu, miasto robi na nas duże wrażenie, mnóstwo dużych i bardzo dużych szkieletów statków, niektóre w budowie, niektóre nieskończone, jeszcze inne popalone wraki. Łapiemy rikszę do pałacu, bardziej przypomina europejskie niż to co wcześniej widzieliśmy w Indiach, ale w środku kolekcja zdjęć na których można zobaczyć jak żyje maharadża, a z dachu widok na całą okolicę. Po powrocie spędzamy sporo czasu w porcie krzątając się wokół wraków, udaje nam się zobaczyć spore stado flamingów. Ludzie są tutaj bardzo sympatyczni :) Widać że miasto musiało kiedyś być naprawdę ciekawe pod względem architektury, niestety większość zaniedbana. Po powrocie do Bhuj, poznajemy w hostelu przy kolacji kilka ciekawych ludzi, m.in. Niemkę Cybil i Amerykankę Kate, które są już któryś z kolei raz w Indiach. Co ciekawe w Bhuj widać sporo starszych (po 60-tce) kobiet które podróżują same. Mamy nadzieję że będąc w ich wieku nadal będzie nam się chciało jeździć po świecie :)