Ostatni odcinek trasy był dość niedługi, więc wyruszyliśmy po 9-tej rano. Jak na razie codziennie taka sama pogoda, rano słonecznie i ciepło, potem pojawia się mgła, niestety kiepska widoczność przez cały dzień. Do Sondakphu docieramy w południe, ponieważ nie ma tu co za bardzo robić, ruszamy jakieś 2 km w stronę Phalut, gdzie można było zobaczyć jaki, nie mieliśmy jednak szczęścia i może gdzieś tam były w tej mgle, ale nie widzieliśmy nic. Po powrocie do guesthousu, przy kolacji zostaliśmy poczęstowani winem z rododendronów, jednak było tak mocne że poza alkoholem nie było czuć żadnego smaku. Rano pobudka o 5-tej, wtedy są największe szanse na zobaczenie Everestu i Kanczendzongi, więc idziemy wcześnie spać.