Wstajemy wcześnie rano, z recepcji bierzemy mapkę ze szlakami i wsiadamy do busa by podjechać do Mirador Tapay punktu widokowego, ale udaje nam się zobaczyć tylko jednego kondora. Potem mamy mały problem ze znalezieniem szlaku, bo każdy napotkany "tubylec" kieruje nas w inną stronę, ale w końcu podwożą nas na pace mili goście do początku ścieżki i całe szczęście bo na znalezienie straclibyśmy z godzinę pewnie :) Widoki suuuper, trasa nawet nie zbytnio ciężka, ale słońce daje w kość. Sporo turystów po drodze, niektórzy na osiołkach lenie :) A my ciągle w dół, aż do mostu, tam obrotna pani sprzedaje jakieś 4 razy drożej napoje Biznes is biznes :) Po przejściu mostu zaczyna się droga pod górę, dobrze że w cieniu drzew. Po drodze mijamy kilka miejscowości i ostatecznie po zmroku docieramy do Malaty. Pierwsze wrażenie że to wymarłe miasto, nikogo nie widać tylko w jednym domku ścieci się światło więć idziemy zapytać czy można się gdzieś przespać, nie zdążyliśmy się dowiedzieć bo wcześcniej ktoś nagle zaczął z daleka wołać czy szukamy hostelu :) Haha w takim hostelu to jeszcze nie spaliśmy, kiedyś chyba był to jakiś chlewik albo coś takiego, w środku wstawione 4 łóżka zbite z drewna i nic pozatym ale było miło :) Przed snem jeszcze mate de coca i lulu bo jutro znów kawał drogi przed nami :)